wtorek, 30 listopada 2010

wywiad z Antonim Budzińskim (Klimt)

Zafascynowanie się jakimś konkretnym utworem możemy w dość uproszczony oczywiście sposób porównać do zakochania się na przykład w kobiecie. Możemy rzecz jasna powiedzieć, że podoba nam się jakaś jej cecha, że lubimy ją za coś, ale generalnie jest to coś więcej niż zbiór tych cech. I tak samo z ulubionymi utworami – mogę opisać co mi się dokładnie podoba – interesujące brzmienie, ciekawy delay czy bit perkusyjny, ale ta całość znaczy o wiele więcej niż poszczególne elementy. Dobry utwór ma swoje wnętrze i magię i to jest najważniejsze.

Słowem wyjaśnienia – ciężko nazwać poniższy tekst wywiadem sensu stricto, bo to jedynie krótka i spontaniczna wymiana zdań przy okazji telefonicznej rozmowy z Antonim podczas której miał powiedzieć parę słów na temat kawałków jakie wyselekcjonował do swojej playlisty (fragment jego wypowiedzi zacytowany został powyżej). Postanowiłem jednak przy okazji zapytać go jeszcze o kilka kwestii, a jako że całe nagranie wyszło dość słabe jakościowo zdecydowałem, że opublikuję w tym miejscu króciutką transkrypcję tej rozmowy.


Od dłuższego czasu mówi się o zbliżającej się premierze Twojego drugiego albumu – kiedy możemy się go w końcu spodziewać?

Płyta jest już gotowa i początkowo miała się ukazać tak naprawdę już teraz - pod koniec listopada, jednak wydawca przełożył termin na początek lutego. Wtedy już „na bank” zostanie wydana, a ukaże się nakładem Polskiego Radia.

A jak stylistycznie? Słyszałem, że poszedłeś w bardziej gitarowe rejony?

Zgadza się. Na nowym krążku jest zdecydowanie więcej życia, dynamiki – generalnie zapowiada się ostrzejsza płyta i na pewno bardziej gitarowa w stosunku do poprzednika.

Debiutancką płytę nagrywałeś w całości samodzielnie. Czy tym razem było podobnie czy może w jakimś zakresie skorzystałeś z pomocy nowych kolegów z zespołu?

Materiał ponownie został w 100% nagrany, skomponowany i wyprodukowany samodzielnie.
W Klimcie miałem od początku takie założenie i na razie się tego trzymam.

Czy w związku z wydaniem nowego albumu planujesz jakąś konkretniejszą trasę koncertową?

Tak. Na pewno zacznie się od koncertu live w trójce, który jest już zaplanowany na luty wraz z premierą nowego albumu. Do tego planujemy także trasę promująca całą płytę. W tej chwili gram raczej poszczególne koncerty - parę supportów przed Myslovitz, między innymi 12 grudnia będę grał przed nimi w Warszawie. Możliwe też, że pojawi się w najbliższym czasie jeszcze kilka innych występów, ale póki co głównie w trójmieście.

A dlaczego tak późno zdecydowałeś się na występy z tym projektem? Swój debiutancki koncert pod szyldem Klimt zagrałeś jeśli się nie mylę dopiero na tegorocznym Openerze, czyli prawie 2 lata od wydaniu albumu...

Dokładnie. Pierwszy koncert był na Openerze. Powiem tak - samo wypuszczenie debiutanckiej płyty było dla mnie dość niespodziewane, bo prawdę mówiąc początkowo nawet nie planowałem wydawać tego albumu. Tak naprawdę zgłosił się wydawca – Requiem Records z Warszawy - i zaproponował wydanie płyty, więc się zgodziłem. Później okazało się, że krążek miał całkiem niezły odzew, co też było dla mnie sporym zaskoczeniem i miłą niespodzianką jednocześnie. Te wszystkie niespodziewane okoliczności spowodowały, że byłem trochę z tym wszystkim opóźniony i nieprzygotowany żeby grać koncerty i trasy, zwłaszcza że wówczas nie miałem jeszcze zespołu, z którym mógłbym grać te kawałki. W tej chwili już mam taki stały, porządny skład i gra się nam bardzo fajnie.
Jak w ogóle wyglądała sprawa z przygotowaniem na żywo materiału z "Jesiennych Odcieni Melancholii”? Ten album jest dość mocno "wycyzelowany" brzmieniowo i chyba nie do końca łatwy do odtworzenia na koncercie...

Zdecydowanie zagranie tego materiału było wyzwaniem. Generalnie moja muzyka jest ciężka do odtworzenia na żywo. Głównie wynika to z faktu, że bardzo ważne w takiej muzyce są brzmienia, które są najczęściej bardzo złożone i ciężkie do spreparowania na koncercie. Druga sprawa to mnoga liczba ścieżek prawie w każdym moim numerze. Na żywo też nie jest to zawsze fizycznie możliwe do odtworzenia.

Nie wiem czy słusznie, ale nasuwa mi się jedna hipoteza – czy to nie było tak, że skompletowanie składu koncertowego było jednym z czynników, który zdeterminował to, że studyjnie również zdecydowałeś się pójść w takie bardziej dynamiczne klimaty, sprzyjające grze na żywo?

To raczej wyszło dosyć przypadkowo. Nagrywając płytę nigdy nie zastanawiam się nad tym jak to później wyjdzie na żywo. Nagrywam w danej chwili to na co mam ochotę. Dopiero po fakcie głowie się nad tym jak uporać się z wszystkim na żywo. Prawdę mówiąc, najnowszy materiał, mimo iż jest bardziej dynamiczny i gitarowy, też nie należy do łatwych jeśli chodzi o opracowanie na żywo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz